1 sierpnia 2018
Dystans dzienny: 71 km
Dystans całkowity: 2068 km
Ból brzucha pojawił się nagle. Mieliło mnie w zasadzie przez pół nocy, ale niezbyt silnie tak że dałem radę się wyspać i nawet zjeść śniadanie. To było dość ryzykowne, ale na szczęście nie zaszkodziło mi bardziej. Jednak ból cały czas nie ustępował. Odwlekałem decyzję wyjazdu do oporu jednak w końcu trzeba było jechać. Niestety dalej było tylko gorzej – rower przywitał mnie smętnym kapciem na tylnym kole. Byłem osłabiony na tyle że nie byłbym w stanie ściągnąć opony i załatać dętki więc dokulałem się w stronę pierwszego lepszego mechanika. Szybko naprawił mi usterkę, a ja w międzyczasie kupiłem jakieś leki na brzuch w aptece. Na szczęście różnych barier językowych wszytko w zasadzie wygląda tak samo.
Odebrałem rower i pomału zacząłem toczyć się w stronę Austrii. Ból nie był na szczęście paraliżujący, ale daleko było mi do komfortu. Na szczęście trasa była banalna i w zasadzie cały czas płaska. Normalnie pokonałbym ją raz-dwa, ale teraz wlokłem się smętnie, przystając w dodatku co chwila, na porcję gorzkiej herbaty. Nie wiem czy to mi pomogło, ale przynajmniej nie zaszkodziło. W każdym razie po jakiś 3 godzinach męczarni, brzuch w końcu odpuścił i można było już normalnie jechać.
Wiedeń był już bliziutko. Mimo wszystkich perypetii wciąż było dość wcześnie. Nie miałem zbyt wiele do czynienia ze stolicą Austrii, ani tym bardziej miłych wspomnień – pamiętałem ją jako raczej brzydką i zatłoczoną. W kontraście do pięknych gór i prowincji. Teraz początkowo nie poprawiałem swojej opinii, bo wjeżdżałem chyba od najbrzydszej strony. W dodatku pełno było remontów. Ścieżki rowerowe też nie były wcale częste… Na starówce było już jakby lepiej, ale wciąż nie czułem klimatu. Zatrzymałem się za to w galerii Albertina, gdzie mogłem nadrobić zaległości sztuki współczesnej i klasycznej. Ta wizyta choć droga była bardzo przyjemna. Tym bardziej że oprócz porządnej porcji sztuki, miło było pochodzić po budynku, który był bardzo pomysłowo i elegancko zaprojektowany, co zdarza się raczej nieczęsto. Tutaj duży plus.
Nocleg miałem umówiony na śródmieściu. Po raz pierwszy udało mi się poprosić kogoś ze społeczności, która mam niestety wrażenie zamiera ostatnio. Nie tylko rzadko udaje się kogoś znaleźć, a i też prawie nikt mnie nie odwiedza. Dlatego tym bardziej miło było spędzić czas z kimś miejscowym. Moja gospodyni okazała się być Francuzką mieszkającą na stałe w Austrii. Mówiła płynnie po angielsku z miłym dla ucha akcentem. W dodatku miała apartament z wyjściem na dach więc miałem unikalną okazję obejrzeć panoramę miasta i okolic. Z tej perspektywy Wiedeń nie wydawał mi się już taki brzydki, zwłaszcza gdy zapaliły się światła. Siedzieliśmy do późna, obserwując gwiazdy.