Wyprawa rowerowa do Rumunii – dzień 5

27.07.2019

Dystans Dzienny: 100 km

Dystans całkowity: 476 km

Dzień nie zaczął się najgorzej. W nocy się wypadało i nawet nie było aż tak gorąco. Wstałem wcześnie i do śniadania byłem już zwarty i gotowy. Jedzenie było naprawdę dobre i było w czym wybierać. Potem mogłem ruszyć w trasę. Najpierw jednak pojeździłem trochę po Satu Mare by porobić kilka zdjęć. Jednak szybko mi się znudziło. Postanowiłem więc jechać szybko dalej bo czekały na mnie prawdziwe atrakcje…

Wyjazd z miasta był jeszcze bezproblemowy, ale później zaczęły się schody. Nie dosłownie, ale prawie. Postanowiłem skorzystać z proponowanego przez google skrótu pomiędzy dwiema głównymi drogami. Oznaczało to zjazd na drogę gruntową. Początkowo jednak jechało się nawet przyjemnie, dopiero pod koniec droga stała się irytująco wyboista. Jednak na koniec końca nie było – ot zamiast drogi pojawiła się ściana lasu i bagno. Kilkaset metrów od celu. Czasami mam ochotę wywalić w krzaki tą całą nawigację. Musiałem nadrobić z 10 km zanim wróciłem na właściwe tory.

Dalej postanowiłem trzymać się głównej i tak z resztą nie było wyboru. Miałem do pokonania pierwsze pasmo wzgórz, tego dnia było ich łącznie trzy, jedno większe od drugiego. Słońce nie ułatwiało zadania bo prażyło niemiłosiernie. W dodatku zacząłem mieć problemy z zaopatrzeniem – sklepów prawie nie było, podobnie jak ulicznych zdrojów do których chyba za szybko się przyzwyczajam. Mimo trudności udało mi się utrzymać dobre tempo. W nagrodę zatrzymałem się w knajpie na ostatniej przełęczy by wszamać michę gorących flaków ze śmietaną. Nic nie robi mi lepiej w górach. Dalej było już z górki. Mogłem odetchnąć i podziwiać widoki. Było tego dużo, a dalej miało być tylko lepiej.

Dotarłem do Săpânțy późnym popołudniem. Był to główny cel nie tylko tego dnia, ale i całej wycieczki. Chciałem bowiem zobaczyć nietypowy cmentarz będący ozdobą nie tylko miasteczka ale i całego regionu. Tzw. „wesoły cmentarz” – założony jeszcze w latach 30-tych XX w. wokół tutejszej cerkwi (będącej w remoncie od lat). Składa się on z drewnianych, utrzymanych w jednolitej stylistyce nagrobków, na których kolorową farbą namalowano wizerunki zmarłych oraz epitafia. Tworzy to groteskową, ale zarazem bardzo przystępną atmosferę o słodko-gorzkim wydźwięku. Dla miłośników sztuki sepulkralnej pozycja obowiązkowa. Nagrobków jest mnóstwo i wciąż powstają nowe. Zwiedzanie próbowano mi uniemożliwić na różne sposoby – najpierw się rozpadało, po całym dniu upału byłoby to nawet przyjemne doznanie, jednak niespecjalnie dobre gdy planujesz narobić dużo zdjęć w plenerze. Do tego turyści – przez całą drogę nie spotkałem prawie żywej duszy na ulicy, a tutaj tłumy. O znalezieniu miejsca do parkowania roweru nie wspomnę. W końcu jednak udało się pokonać niespodziewane komplikacje i mogłem wejść do kompleksu. Długo chodziłem pomiędzy nimi podziwiając kunszt i poczucie humoru twórców. Niestety brak choćby podstaw znajomości języka uniemożliwił mi odczytanie epitafiów, choćby z pobliskiego grobu cyklisty… Wstęp na cmentarz jest płatny i można też zapewne nabyć jakieś przewodniki, niestety było już późno, więc chciałem jak najszybciej zobaczyć jak najwięcej.

W końcu z pewnym żalem udałem się na spoczynek do pobliskiej kwatery. Miałem nosa żeby wziąć nocleg pod dachem bo miało lać całą noc i rzeczywiście tak było. Załapałem się za to na urodziny syna gospodyni i dostałem niezły poczęstunek oraz palinkę domowej roboty. Gościnność miejscowych miała mnie jeszcze nie raz zaskoczyć podczas tej podróży…

 


Booking.com