Pakistan 2018 – Karakorum – Świetlista Ściana

Po pierwszych dniach wędrówki do Paiju wszyscy czekaliśmy niecierpliwie, kiedy w końcu wejdziemy na lodowiec. Widzieliśmy go przed sobą. Stromy próg, spod którego wypływała niosąca mętne wody Bradlu przyciągał wzrok. Mieliśmy też nadzieję, że teraz zrobi się trochę chłodnie. W końcu od lodu musi ciągnąć.

Ruszyliśmy wczesnym rankiem i po mniej więcej półtorej godzinie dotarliśmy do skraju lodowca. Zaczęło się teraz mozolne przedzieranie przez piargi, żwir i piasek. Ścieżka niknęła wśród kamieni, ale przewodnicy odnajdywali ją bez większych problemów. To też jeden z powodów, dla których po lodowcu nie można chodzić samemu. Lodowiec zmienia się cały czas. Masy lodu, kamieni, żwiru przesuwają się niby niezauważalnie, ale są cały czas w ruchu. Przekonaliśmy się zresztą o tym już w południe, gdy okazało się, że zwykła droga skrajem lodowca jest zablokowana przez pozostałości lawiny, która zeszła wiosną. Musieliśmy przejść przez sam środek Baltoro. Z nieba lał się żar, nie było nawet lekkiego wietrzyku. Chyba wszyscy tego dnia zagotowaliśmy się w mniejszym lub większym stopniu.

Nocleg wypadł nam w obozie Khorburtse położonym wśród skalnych piargów, ale też nad czystym i wartkim potokiem. Obok opadał z hukiem potężny wodospad. Choć otaczała nas kamienna pustynia, to wydawało się, że jesteśmy w oazie. W sumie dopiero na zdjęciach po powrocie zobaczyłam, że tego dnia widzieliśmy Broad Peak. Tak bardzo byłam skupiona na tym, żeby przejść ten morderczy dzień, że nawet nie bardzo rozglądałam się dokoła.

Następnego dnia było już znacznie lepiej. Po pierwsze nieco chłodnie, po drugie mniej było wspinania się na piaskowe i żwirowe „wydmy”. Do południa doszliśmy do znanego z wszystkich opowieści himalaistów obozu Urdukas. Oaza zieleni w kamiennym krajobrazie wygląda niesamowicie. Po odpoczynku weszliśmy znów na środek Baltoro. Przed nami pojawiła się panorama okolic Concordii – wyrosła ściana Gasherbruma IV, a z boku pojawił się ponownie Broad Peak. Po prawej „wyrosła” z kolei piramida Masherbruma (K1). Lodowiec też się zmienił. Coraz więcej było tu potoków, drobnych strużek wodnych, które przecinały podłoże. Drążone w lodzie miały nierzeczywisty, zielonkawy kolor.

Około 16 dotarliśmy do obozu Gore I. Znów położony pośrodku „wielkiego niczego”. Humory nieco siadły ponieważ popołudniu zachmurzyło się. A właśnie teraz potrzebowaliśmy światła. Przed nami była słynna świetlista ściana Gasherbruma IV, a my nie mieliśmy szans, żeby ją w pełni podziwiać. Im bliżej wieczora, tym bardziej niecierpliwie spoglądaliśmy na niebo. I stał się cud. Na kluczowe 10 minut zachodzące słońce przebiło się przez chmury. Patrzyliśmy na spektakl rozgrywający się przed naszymi oczyma jak zaczarowani. Góry zapalały się i gasły, złociły się i czerwieniały. To było to, co chciałam zobaczyć idąc na trekking na Baltoro. Po tym przedstawieniu można było spokojnie iść spać do ciepłego śpiwora. A temperatury po zachodzie słońca zaczęły już być mocno lodowcowe.

 


Booking.com