Kiedy planowałam swój wyjazd do Irlandii, na liście miejsc które na pewno chcę zobaczyć, jedno z pierwszych miejsc zajmowały Wyspy Aran. Byłam ich bardzo ciekawa. I mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że się nie zawiodłam. Nie żałuję też, że mając do wyboru Arany i Klify Mohair wybrałam te pierwsze. Oczywiście klify też fajnie byłoby zobaczyć, ale wobec ograniczonego czasu, wyspy wygrały.
Archipelag tworzą trzy wyspy Inishmore, Inishmaan i Inisheer (Inis Mor, Inis Meain i Inis Oirr). Leży u zachodnich wybrzeży Irlandii, mniej więcej na wysokości Galway. To z tego miasta najłatwiej się tu dostać promem. Promy przypływają także z leżącego nieopodal Klifów Mohair Doolin. Na wyspy można też przylecieć z Galway samolotem wycieczkowym.
Najbardziej popularną wśród turystów jest największa z wysp Inishmore. Znajduje się tu główny port, Kilronan (Cill Ronain), w którym na stałe mieszka około 250 osób. Jest tu też kilka pensjonatów i hosteli oraz pole namiotowe. Większość turystów decyduje się jednak na jednodniowy pobyt na wyspie. Rozkład promów jest tak dostosowany, że bez problemów można zwiedzić całą Inishmore przypływając rano i wracając na ląd wieczorem. Wybrać można objazd wyspy busem, konnym powozem oraz wypożyczenie roweru. Można też oczywiście wybrać się na wycieczkę pieszą, ale wtedy w ciągu jednego dnia nie uda się dotrzeć do wszystkich godnych uwagi miejsc.
Wyspy Aran zbudowane są ze skał wapiennych i wyglądają jak potężne płyty, które odłamały się od Irlandii. I tak najprawdopodobniej było ponieważ tworzą je te same skały, co niedalekie Klify Mohair. Ze względu na budowę geologiczną na wyspach niemal nie ma warstwy gleby. Ta, która jest widoczna powstała przez wielowiekową działalność człowieka- nasypywanie piasku, mieszanie go z pokruszonym wapieniem i kompostem. Nie ma tu pól uprawnych, są za to pastwiska, na których wypasa się stada krów i owiec.
Arany słyną dziś przede wszystkim ze swojego rękodzieła. Są to głównie wyroby z wełny – swetry, rękawiczki, szaliki. Ceny są powalające. Najprostszy szalik kosztuje ponad 20 Euro, zaś ceny swetrów raczej nie schodzą poniżej 100 Euro. Oprócz nich sprzedaje się także sporo etnicznej biżuterii wykonanej z kamieni. Mieszkańcy wyspy mówią też na co dzień w języku irlandzkim, zaliczanym do języków celtyckich. Do turystów zwracają się oczywiście po angielsku (z charakterystycznym akcentem), ale już słuchając ich rozmów między sobą człowiek zaczyna się zastanawiać czy właśnie sobie wymyślają czy wprost przeciwnie. Jedno jest pewne, zrozumieć się z tego nie da nic.
Inishmore, którą miałam szansę odwiedzić jest płaska i niemal zupełnie pozbawiona drzew. Jej powierzchnia wznosi się lekko w kierunku północno- zachodnim. Dzięki temu, z jej krańca zobaczyć można panoramę całej wyspy. Wznosi się tu najważniejszy zabytek Aranów, pochodzący z epoki brązu fort Dun Aengus. Leży on w najwyższym punkcie, na szczycie wspaniałych, opadających do morza klifów. Kto i w jakim celu postawił okrągłą twierdzę, naukowcy spierają się do dziś. Na całych Aranach jest jeszcze kilka takich fortów i wszystkie spowija taka sama mgła tajemnicy.
Poniżej fortu, na północnym wybrzeżu, które jest znacznie niższe i łagodniejsze, leży niewielka rybacka wioska Kilmurvy. Wokół niej na wysokich palach suszą się sieci. Znajduje się tu kolejne godne uwagi miejsce – Seven Churches. To ruiny średniowiecznego klasztoru składającego się z siedmiu kościołów i kaplic oraz domków mnichów. Uświadamiając sobie jak trudne są warunki życia na Aranach oraz to, że regularna komunikacja z wyspami to zasługa ostatnich kilkudziesięciu lat, można zrozumieć, że była to prawdziwa pustelnia.
Zaskakujące może być to, że na Inishmore znajduje się plaża. Ale rzeczywiście tak jest. W głębokiej zatoce na północnym wybrzeżu, mniej więcej w połowie drogi między Kilronan, a fortem. Pokryta drobnym, jasnym piaskiem uchodzi za jedną z najczystszych w Irlandii. Przy dobrej pogodzie (co nie zdarza się zbyt często) można tu nawet spotkać plażowiczów. Wzdłuż północnego wybrzeża znajdują się także miejsca, gdzie można z bliska podglądać foki. wygrzewają się one na wstających z wody kamieniach i są dla turystów nie lada atrakcją.
W czasie mojego pobytu na Aranach zdecydowałam się na wycieczkę busem. Zależało mi przede wszystkim na tym, żeby zwiedzić Inishmore z przewodnikiem. A taki właśnie sposób gwarantuje wycieczka. Jej koszt jest taki sam jak całodzienne wypożyczenie roweru, co może być znacznie bardziej pociągające, dla osób, które wolą poznawać takie miejsca zupełnie samodzielnie. Miałam też szczęście ponieważ trafiłam na pogodny dzień. Nie padało, a momentami nawet świeciło słońce. Przy 270 dniach deszczowych w ciągu roku, to rzeczywiście miłe zaskoczenie. Pięknych widoków dostarczał też sam rejs z wybrzeży irlandzkiej Connemary i z powrotem. Łagodne, zielone wzgórza na lądzie, skaliste wyspy, latarnie morskie. Choć uwielbiam góry, to bardzo mi się tu podobało. Ale mieszkać na Aranach bym nie chciała. Jak sobie pomyślę o tym miejscu w sztormową, listopadową noc, to ciarki mnie przechodzą. Jest to świetne miejsce na jednodniową wycieczkę z Galway czy Doolin.