Za murami Toledo

Podczas kilkudniowego pobytu w Madrycie wczesną wiosną tego roku postanowiłam także wybrać się na jednodniowy wypad do Toledo. Zachęciły mnie opisy o wielokulturowym centrum, średniowiecznych zabytkach, których trochę mi w Madrycie brakowało oraz entuzjastyczne opinie w internecie.

Toledo leży około 90 km od Madrytu. Zdecydowałam się pojechać tam szybkim pociągiem z dworca Atocha. Pół godziny wygodnej jazdy bez przystanków i wysiadłam w Toledo. Zachwyt przyszedł niemal natychmiast bo zobaczyłam tamtejszy dworzec. Jest stylizowany na styl mauretański, z mnóstwem dekoracji nawiązujących do bliskowschodniego budownictwa, mozaikami, ozdobami z drewna. Małe cudo, przy którym zatrzymują się praktycznie wszyscy wysiadający z pociągu.

Zauważyłam, że byłam jedną z niewielu osób, które ruszyły w stronę Starego Miasta samodzielnie. Większość stanęła w kolejkach do zorganizowanych wycieczek z podjazdem autobusami i przewodnikiem. Ja jednak wolę włóczyć się samemu i odkrywać takie miejsca po swojemu.

Dworzec dzieli od Starego Miasta 10 minutowy spacer. Droga prowadzi nad rzeką, a następnie przekracza ją po kamiennym moście z wieżą. Zabytkowa dzielnica wznosi się na wzgórzu, a jej zwieńczeniem jest bryła alcazaru. Całość opasują wysokie mury obronne, o których w przeszłości układano wiersze i ballady. Toledo było bowiem w średniowieczu niezdobytą twierdzą mauretańską, która bardzo długo opierała się rekonkwiście.

Po przejściu mostu zaczęłam wspinać się stromymi uliczkami i schodami na poziom zabudowy i już po kilku chwilach otworzył się przede mną widok na dolną część miasta i dolinę. Zajrzałam do centrum informacji turystycznej po mapę i ruszyłam na główny plac. Turystów nie było bardzo dużo, ale byli zdecydowanie bardziej widoczni niż w Madrycie, co pewnie było skutkiem skupienia na znacznie mniejszej przestrzeni.

Z otoczonego malowniczymi kamieniczkami placu ruszyłam w stronę katedry, która była moim pierwszym celem. Gotycka budowla jest potężna i otoczona zwartą zabudową. Pierwszym problemem okazało się znalezienia właściwego wejścia, przy którym sprzedawane są bilety. Przy 3 podejściu udało się, wykupiłam wejściówkę wraz z audioguidem i mogłam wejść do środka. Katedra jest potężna i ciężko ją nawet ogarnąć jednym spojrzeniem. Ogromne filary, majaczące gdzieś w górze gotyckie sklepienie i ołtarz, który pnie się przez całą ścianę prezbiterium. Setki rzeźbionych figur przedstawione w scenach z Pisma Świętego, skrzące się kolorami i złotem. Można rozszyfrowywać je godzinami. Tyle czasu jednak nie miałam bo godzina wejścia wzywała na wieżę. Przez gotyckie krużganki doszłam do zamkniętych na klucz drzwi, które o oznaczonej porze zostały otwarte i można było spojrzeć na Toledo z góry. Zanim jednak dotarłam na wieżę, gdzie wiszą potężne dzwony musiałam przejść wokół cały dziedziniec oraz mogłam spojrzeć na plac katedralny z góry fasady.

Wizyta w katedrze była niezwykłym doświadczeniem, a zaraz czekało ne mnie kolejne. Powędrowałam bowiem do dawnej dzielnicy żydowskiej. Tu uliczki były węższe, domy niskie, a nad przejściami można było zobaczyć zamknięte mostki łączące poszczególne domy. Trochę mi to przypomniało klimat z Girony, którą zwiedzałam kilka lat temu. Dotarłam w ten sposób do synagogi Santa Maria Blanca. Jej wnętrze z mauretańskimi łukami zachwyciło mnie od razu. Teraz już wiem, że do Andaluzji pojechać po prostu muszę bo tam jest znacznie więcej takich klimatów.

Odpuściłam w Toledo szlak El Greco i zwiedzanie kościołów, w których zachowały się jego prace, a skupiłam się bardziej na wielokulturowym mieście samym w sobie. Postanowiłam odejść od głównych szlaków turystycznych i skierowałam się w wąskie przejścia między kamiennymi domami. Co rusz migała mi gdzieś kościelna wieża, ozdobny portal czy wykrojone wschodnio okno. Piękny to był spacer.

Dotarłam w ten sposób aż do głównej bramy wejściowej Starego Miasta i skierowałam się do dawnego meczetu. Nie ma w nim nic ze wspaniałości i dekoracyjności tych znanych mi z Turcji czy Bałkanów. Ot, prosty budynek średniowieczny, którego największą ozdobą jest wnętrze pełne kolumn i mauretańskich łuków. Po rekonkwiście używany był jako kościół, więc na ścianach widać pozostałości polichromii chrześcijańskich.

Zwiedzanie zakończyłam około 15 i zaczęłam szukać miejsca na obiad. Znalazło się dość szybko, niewielka knajpka z całkiem sensowną ceną za menu dnia. Podróż z powrotem do Madrytu odbyłam tym razem autobusem, który zatrzymał się na dość odległym od centrum dworcu. Potem już tylko metro i mogłam odpocząć w hostelu.


Booking.com