Wyprawa rowerowa do Chorwacji Dzień 1-2

9-10.07.2018

Dystans dzienny: 145 km (rowerem), 275 km (pociągiem)

Kolejną międzynarodową wyprawę rowerową zaczynam dość nietypowo. Nie zrywam się bladym świtem tylko dla odmiany czekam do wieczora. Daje mi to dość czasu by na spokojnie ogarnąć wszystkie bagaże i nawet zostaje trochę na drzemkę. Powodem takiego stanu rzeczy jest to, że po raz pierwszy odkąd podróżuję rowerem na dłuższe trasy (czyli jakieś siedem lat) będę miał kompana. Będzie nim mój kolega z Finlandii – Ville. Nie będziemy jednak jechać przez cały czas – jego celem jest Słowenia, a stamtąd będzie wracał samolotem. Będzie to dla nas obu zupełnie nowe doświadczenie. On jedzie pierwszy raz w dalszą trasę, a ja po raz pierwszy z kimś.

Ville wyruszył z Finlandii już dwa tygodnie wcześniej. Monitorowałem jego trasę i obliczyłem optymalny punkt zborny. Wypadło na Warszawę, do której też muszę najpierw dotrzeć. Aby nie tracić czasu decyduję się na przejazd hybrydowy – najpierw jadę rowerem do Ostrowa Wielkopolskiego (z Głogowa) a potem już pociągiem do stolicy. W dodatku pociąg z Ostrowa rusza wczesnym rankiem, dlatego aby na niego zdążyć wyruszam późnym popołudniem dzień wcześniej.

Trasa jest prosta i znana mi z poprzednich wycieczek dlatego jadę całkiem sprawnie. Jeszcze przed zmierzchem pokonuję dość spory odcinek. Potem jest nawet łatwiej. Jazda nocą zdarzała mi się również wcześniej i jest to zaskakująco dobra alternatywa dla upałów i ciężkiego ruchu ulicznego. Drogi są niemal doszczętnie puste a z dobrym oświetleniem i odblaskami można jechać naprawdę bezpiecznie. Oczywiście nie da się tego robić codziennie. Na szczęście mam gdzie odespać.

Docieram do Ostrowa Wielkopolskiego około godziny przed pociągiem. Bilet kupuję w automacie i mogę nawet zapakować się wcześniej w podstawiony skład i nieco się zdrzemnąć. Wkrótce docieram do Łodzi. Jest już jasno, a czeka mnie jeszcze mała przejażdżka bo pociąg do Warszawy odjeżdża z Fabrycznej, a ja ląduję na Kaliskiej. Przejażdżka choć krótka była całkiem przyjemna. Centrum Łodzi po remoncie wygląda znacznie lepiej jak pamiętam, nawet niesławna „stajnia jednorożców” w promieniach wschodzącego słońca nie wyglądała tak źle. A może po prostu się nie wyspałem…

W Warszawie ląduję około południa, z moim Finem mamy spotkać się w okolicach Pałacu Kultury. Znam te tereny już dość dobrze, parę razy śmigałem tu nawet rowerem. Ścieżek jest już całkiem sporo, ale nie brakuje paru upierdliwych przeszkód i zbyt wysokich krawężników. Upał niestety robi się nieznośny.

Spotkaliśmy się nieco później w parku i od tego czasu już kontynuowaliśmy wyprawę wspólnie. Korzystając z reszty dnia zwiedzamy trochę miasto, bo Ville jest tu po raz pierwszy. Zostałem więc jego przewodnikiem. Starałem się odnaleźć wszystkie ważniejsze oraz ciekawsze miejsca na starówce. Ograniczamy się jednak wyłącznie do oglądania z zewnątrz.

Pod wieczór zatrzymaliśmy się u znajomych na nocleg i w miłej atmosferze zakończyliśmy pierwszy wspólny dzień trasy. Niestety prognozy pogody nie wyglądały optymistycznie…