Wycieczka rowerowa na Pomorze Zachodnie – dzień 1-2

26-27 kwietnia 2019

Dystans Dzienny: 123 km

Dystans całkowity: 123 km

Weekend majowy zapowiadał się pogodnie. W dodatku jest wyjątkowo długi więc miałem ambitne plany. Te najbardziej ambitne (rejs na Bornholm) ostatecznie nie wypaliły, ale czasu było dość by odwiedzić te tereny w Polsce gdzie zapuszczałem się rzadko albo wcale – Pomorze Zachodnie.

Wstałem bladym świtem i wyjątkowo bez zbędnego guzdrania załadowałem spakowane wcześniej sakwy na rower i już o 5 rano byłem w trasie. Ta początkowo nie zapowiadała się specjalnie emocjonująco. Pierwszy etap to znany mi już do bólu dystans 40 paru kilometrów z Głogowa do Leszna. Pokonywałem go już wielokrotnie i nauczyłem się wszelkich możliwych skrótów które pomagają mi ominąć wąską i zatłoczoną drogę krajową nr 12. Dzięki temu jadę szybko, spokojnie i bezpiecznie. Do tego nudno i brzydko.

Leszno jest dobrze skomunikowane klejowo, więc zwykle to tu właśnie wsiadam do pociągu gdy chcę przejechać gdzieś dalej z rowerem. Tym razem jednak nie ma takiej potrzeby. Kieruję się od razu na Poznań. Nawet nie zbaczam już do miasta tylko od razu kieruję się na Stare Bojanowo, a stamtąd przy pierwszej lepszej okazji na drogę krajową nr 5. Tu nie mam już tak dobrego rozeznania w terenie i chcąc nieco skrócić dystans pakuję się w dość kiepskiej jakości szuter. Rower szybko przestaje być czysty, ale dzięki zaawansowanym amortyzatorom które kupiłem tuż przed wyjazdem, nie cierpię udręki na wybojach. Mimo to jedzie się topornie.

W końcu trafiam na DK 5, która na tym odcinku ma całkiem sensowne pobocza więc mogłem nią jechać w miarę bezstresowo. Do czasu aż postanowiłem z niej zboczyć. niestety znów wrąbałem się w leśny dukcik. W dodatku piaszczysty. Jakby tego było mało w poprzek drogi ustawiły się ciężarówki i rębaki które coś tam cięły i nie szło ich normalnie wyprzedzić. Klnąc więc pod nosem, zabrałem rower z bagażami na plecy i z mozołem przecisnąłem się na przełaj lasem. Udało się ale jeszcze trochę musiałem pobłądzić. W końcu jednak trafiłem na normalną asfaltówkę. Miałem nadzieję sfotografować coś fajnego, ale trasa w dużej mierze okazała się być nudna jak przedtem. Ledwo udało mi się namierzyć kilka lokalnych dziwadeł architektoniczno-krajobrazowych.

Początek aglomeracji Poznańskiej był nawet przyjemny. Mają tu stary, ale wciąż wygodny i przede wszystkim odseparowany od ruchu szlak rowerowy, którym przez dłuższy czas mogłem poruszać się komfortowo. Z wybojami już sobie radzę. Niestety im bliżej śródmieścia tym gorzej. Miało się sporo zmienić w kierunku rowerów na mieście, ale akurat przejazd od południa do centrum był dla mnie katorgą. Klnąc pod nosem dotarłem w końcu na Winogrady, gdzie ugościł mnie przyjaciel. Moim głównym celem był jednak Festiwal fantastyki Pyrkon, który odbywa się na halach Międzynarodowych Targów Poznańskich. Jest to obecnie największa tego typu impreza w kraju. Od paru lat jestem tam wolontariuszem, więc postanowiłem to połączyć z wyprawą. Dzięki temu że wstałem bardzo wcześnie mogłem nie tylko zdążyć spokojnie na dyżur, ale nawet wziąć prysznic. Na festiwalu spędziłem cały kolejny dzień. I było bardzo miło, dyżur przebiegł bez większych trudności, a i nie zabrakło czasu by zaliczyć parę atrakcji. Mogłem też na spokojnie przemyśleć dalszą trasę. Pogoda niestety wyraźnie się psuła…