Kopenhaga – stolica niepozorna

Dania nigdy nie była na liście moich celów podróżniczych, ale zdarzyło mi się, że musiałam polecieć do Malmo. I po załatwieniu swoich spraw został mi jeden dzień na rozejrzenie się po okolicy. A ponieważ samo Malmo do najbardziej atrakcyjnych i dużych miast nie należy- na zwiedzanie wystarczyły mi 2 godziny po pracy, okolica rozszerzyła się na niedaleką Kopenhagę. Dzięki Mostowi nad Sundem i kursującym przynajmniej 2 razy na godzinę pociągom dojazd do stolicy Danii jest krótki i bezproblemowy. Można też skorzystać z jeżdżących co jakiś czas autobusów.

Niestety przyjazd do Kopenhagi na początku wiosny najszczęśliwszym pomysłem nie był ze względu na pogodę. Lało. I to tak, że wyjście z dworca było mocno problematyczne. Stałam więc w holu i patrzyłam na strugi wody na zewnątrz, a wraz ze mną stało wiele innych osób, którym nie uśmiechało się wychodzenia w tak złą pogodę. Jednak po półgodzinie deszcz ustał i można było ruszyć w miasto.

Na wprost dworca znajdują się Ogrody Tivoli, jeden z bardziej znanych miejskich parków rozrywki. O tej porze roku był jednak jeszcze zamknięty i robił dość ponure wrażenie. Jednak wystarczyło go minąć i od razu robiło się przyjemniej i przyjaźniej. To, co jako pierwsze rzuciło mi się w oczy w Kopenhadze to woda. Kanały towarzyszyły mi podczas całego spaceru. Na początek skierowałam się nabrzeżem do Pałacu Christiansborg. Wciąż wisiały niskie chmury i straszyło deszczem. Ale coś trzeba robić, jak się już przyjechało. Sam pałac może nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, ale cała okolica wydała się przyjemna i początkowe złe wrażenie zaczęło się zacierać.

Jednym z głównych celów mojego spaceru była Christiania- dzielnica hippisów, rządząca się swoimi prawami i w pewnym zakresie wyłączona spod prawa. Wybrałam się tam przede wszystkim oglądać murale. Choć wiele osób udaje się do Christianii po marihuanę, którą handluje się tam legalnie na ulicach. Wchodząc na teren tego „państewka” trzeba przestrzegać pewnych zasad. Jedną z nich jest zakaz robienia zdjęć na głównej ulicy. Wokół, jak najbardziej, można „pstrykać” do woli, byle nie ludzi. Miejsce jest interesujące i pewnie byłoby dobrym tematem do badań socjologicznych. Klimat mnie nie uwiódł, choć warto było to zobaczyć.

Z Christianii przez most nad kanałem portowym przeszłam do Nyhavn, dla mnie najładniejszej części Kopenhagi. To dzielnica nad bocznym kanałem składająca się z kolorowych, przylegających do siebie domów. Na wodzie cumują statki i łodzie, niektóre zabytkowe, w knajpkach na brzegu mimo wczesnej pory, ludzi było już całkiem sporo. Zerknęłam na ceny… raczej nie na moją kieszeń, ale Dania ogólnie jest krajem drogim. W Nyhavn pogoda poprawiła się już na tyle, że nawet spomiędzy chmur zaczęło przezierać błękitne niebo i słońce. Zachęciło mnie to do dalszej wędrówki w kierunku pałacu Amalienborg i najbardziej znanej świątyni Kopenhagi, nakrytego kopułą Marmurowego Kościoła. Stamtąd już tylko niespełna kilometrowy spacer dzielił mnie od twierdzy, przy której znajduje się pomnik Syrenki.

Syrenka, symbol Kopenhagi to pewnie najczęściej fotografowany obiekt w mieście. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się, że figurka jest tak mała. Od razu też zorientowałam się dlaczego na zdjęciach nigdy nie widać jej otoczenia. Po prostu po drugiej stronie kanału znajdują się jakieś zabudowania przemysłowe, które nie są dobrym tłem dla pokazywania „głównej atrakcji miasta”. Cóż, Syrenka może niepozorna, ale jednak przyciąga tłumy oglądających. Mi bardziej podobało się w samej twierdzy oraz na sąsiednim dawnym osiedlu wojskowym, składającym się z długich, jednakowych, pomalowanych na pomarańczowo domów. Dzielnica miała fajny klimat i była bardzo malownicza.

Ani się obejrzałam, a już było popołudnie i powoli trzeba było się przemieszczać w kierunku dworca. Pozostało jeszcze podejść do otoczonego parkiem, w którym zaczynały kwitnąć krokusy, pałacu Rosenborg i przez zatłoczony deptak ruszyć na pociąg. Deptak i sąsiednie uliczki zabudowane są dość zwarcie, a między nimi znajduje się kilka niewielkich placów. Całość robi miłe wrażenie i na pewno jest dobrym miejscem na spędzenie wieczora na piwie. Ja jednak wracałam do Malmo kolejny raz przemieszczając się nad Cieśniną Sund.


Booking.com