Wyprawa rowerowa do Szwajcarii – dzień 2

18 lipca 2017

Dystans: 0 km

Miałem z rana ruszać dalej, jednak piękna pogoda nieco mnie rozleniwiła i w końcu, nie bacząc na początkowe kalkulacje, zdecydowałem się zostać dzień dłużej i zwiedzić trochę lepiej stolicę Czech. Nawet kosztem kolejnego, uciążliwego kursu pociągiem. Spodziewam się tłumów na ulicach starówki, rower zostawiam w bezpiecznym hostelu, a sam ruszam na piechotę.

Mina nieco mi zrzedła na widok kolejnych remontów, zamknięto m.in. Muzeum Narodowe, które chciałem odwiedzić. Do tego również ratusz obwarowany był rusztowaniami i z wielkim trudem udało mi się sfotografować zegar astronomiczny tak, żeby w kadrze nie złapać żadnej niebieskiej płachty. Pocieszałem się jednak myślą, że kiedy wrócę tu za rok lub dwa, będzie naprawdę pięknie.

Później już na szczęście było tylko lepiej. Udało mi się zwiedzić stary cmentarz żydowski – to chyba najbardziej okazała ze wszystkich zabytkowych nekropolii jakie miałem okazję zwiedzać, a przy tym prawdopodobnie najstarsza. W ramach jednego biletu było również zwiedzanie kilku synagog, w tym przepiękną synagogę hiszpańską, oraz synagogę Pinkasa gdzie na ścianach wypisano ponad 77 tysięcy imion czeskich żydów którzy zginęli w holokauście.

Pogoda była przepiękna, więc zdecydowałem się na dłuższy spacer wzdłuż brzegu Wełtawy. To niestety trochę się zemściło później, bo gdy w końcu dotarłem na Hradczany, kolejka do zamku i katedry św. Wita zdawała się już nie mieć końca. Odpuściłem więc z pewnym żalem tą atrakcję i udałem się do pałacu Sternbergów, gdzie mieści się jedna z 9 (!) filii Czeskiej Galerii narodowej. Pozostałych ośmiu niestety nie udało mi się zobaczyć, jednak właśnie w pałacu Sternbergów mieściły się zbiory które interesowały mnie najbardziej – od czasów antycznych do baroku. Następnie odpocząłem trochę w przepięknym parku i ogrodach, w pobliżu pałacu Wallensteina – obecnie siedziby czeskiego senatu.

Zrobiło się późno, więc opuściłem Hradczany i skierowałem się na most Karola (zawsze piękny, zawsze zatłoczony), a następnie postanowiłem pobłądzić trochę po starówce, podziwiając architekturę i starając się odnaleźć ukryte rzeźby Davida Cernego. Jako miłośnik secesji udałem się również do muzeum Alfonsa Muchy, niestety placówka okazała się być drogą pułapką na turystów, która nie miała zbyt wiele do zaoferowania w stosunku do ceny biletu, a w dodatku nie wolno było robić zdjęć. Poza tym gadżety ze sklepiku można było kupić również w innych sklepach i to nawet taniej. Ta sama firma obsługuje jeszcze muzeum Franza Kafki, jednak po tym niezbyt przyjemnym doświadczeniu, zdecydowałem się je ominąć.

Zrobiłem się głodny, ale z powodu tłumów nie udało mi się dostać do żadnej rekomendowanej restauracji na starówce. Obiad, a raczej kolacje zjadłem dopiero z powrotem na Żiżkowie. Nic wyszukanego, ale kuchnia czeska jest bardzo smaczna, choć może nie koniecznie dla wegetarian. Wieczór z kolei upłynął mi na wspinaczce po pobliskich wzgórzach i podziwianiu panoramy miasta z góry. Nie miałem już jednak siły by wrócić nad Wełtawę. Zresztą musiałem się porządnie wyspać.

 


Booking.com